.

.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Dwa.



Dreptałam nerwowo w tą i z powrotem przed wejściem do swojego domu, jakie mieściło się w jednym z osiedlowych szeregowców. Dziś miałam się spotkać z Weroniką – dziewczyną, która drogą wyboru miała pełnić rolę zastępczej matki dla mojego dziecka. Nagle na horyzoncie pojawił się stary, brudny, zaniedbany i ledwo trzymający się kupy pojazd, który swoim wyglądem niestety nie przypominał auta. Z miejsca pasażera wysiadła mała, drobna, rudowłosa kobietka, natomiast od strony kierowcy wysoki, umięśniony i niechlujnie ubrany mężczyzna. Zaczęli się kłócić ze sobą, nie zważając w ogóle na mą obecność.
- Przepraszam, czy to Ty jesteś Weronika? – chrząknęłam po chwili, chcąc przerwać wymianę zdań młodych ludzi.
- Tak, to ja. A Ty to pewnie…
- Barbara Urbańska, miło mi. – uprzedziłam ją swoją odpowiedzią i podałam prawą rękę na przywitanie, jednak ta padła mi w ramiona jakbyśmy znały się od lat i były nie wiadomo jakimi przyjaciółkami.
Jako dobra gospodyni zaprosiłam swoich gości do mieszkania, gdzie ci poczuli się jakby byli u siebie albo co najmniej u dobrej cioci: rozsiadali się wygodnie na sofach, przeglądali kolekcję płyt CD i książek na regałach, zaglądali w każdy zakamarek i częstowali się sami zawartością lodówki – w szczególności Marek! Nie powiem, że byłam zadowolona takim obrotem spraw, nie kryłam też swojego zdziwienia ich prostackim zachowaniem, jednak udawałam, że tego nie widziałam i czym prędzej zaczęłam przeprowadzać z nimi szczegółowy wywiad. Wypytywałam Weronikę i Marka o staż ich związku, nawyki, uzależnienia, dotychczasowe życie – zarówno prywatne jak i zawodowe - a także o to, dlaczego zdecydowali się na rejestrację w Centrum Rodzin Zastępczych. Odpowiedzi udzielił on:
- Niedawno straciłem pracę i nie mamy pieniędzy.
- Stąd Wasza decyzja o...
- Właśnie. Z początku mi się to nie podobało, że Wera miałaby nosić w brzuchu czyjeś dziecko, ale jak później pomyślałem, że może być z tego niezła kasa…
- Rozumiem…
Podczas gdy Marek buszował po moim mieszkaniu, na co sama nie wiem dlaczego mu pozwoliłam, ja rozmawiałam na spokojnie z rudowłosą w mojej małej i ciasnej, ale za to jakże  przytulnej kuchni. Opowiedziałam jej o swojej sytuacji, o warunkach umowy i o tym jak bardzo potrzebuję jej pomocy, by spełnić swoje największe pragnienie.
- Weroniko, chciałabym Cię prosić o wielką przysługę. Masz zdolność, której ja niestety nie posiadam.
- Fajnie jest czuć się potrzebną... Dobra, zgadzam się. Będę nosiła Twoje dziecko. – odparła bez chwili zastanowienia, wprawiając mnie w niemałe zdziwienie pomieszane ze wzruszeniem. Nie wierzyłam, że Nika się zgodzi, a już na pewno nie myślałam, że podejmie decyzję w tak krótkim czasie!
- Dziękuję. – odparłam drżącym głosem, usiłując powstrzymać zalewające moje policzki łzy.


*

Udałyśmy się do mojego ginekologa, aby umówił nas na zabieg umieszczenia moich trzech zapłodnionych jajek w macicy Weroniki. Po przeprowadzeniu szeregu szczegółowych badań i dopięciu wszelkich formalności, z ogromną niecierpliwością oczekiwałam tej chwili.

I stało się.
Co prawda lekarz dawał tylko siedemdziesiąt procent na prawdopodobieństwo ciąży, ale ja wierzyłam, że tym razem się uda. Liczyłam po prostu na ten cud. Tymczasem rudowłosa musi wypoczywać i przyjmować hormony, a za jakieś dwa tygodnie ma w nakazie wykonać test ciążowy.
Zrobiłam dla niej zakupy, bo przecież teraz musi się zdrowo odżywiać, po czym odwiozłam ją do mieszkania. Nie była to żadna willa ani też szeregowiec, wręcz przeciwnie, małe mieszkanko na rzeszowskich obrzeżach, których w ogóle nie znałam. Była to chyba jedna z biedniejszych dzielnic stolicy Podkarpacia, dlatego też nie ma się co dziwić, że oboje z Markiem zdecydowali się na taki sposób „zarobienia” kasy.
Wchodząc do ich mieszkania, o mało co nie zabiłam się o walające się po podłodze puszki po piwie i niezliczone ilości worki ze śmieciami. Wystrój wnętrza nie napawał optymizmem, a unoszący się w powietrzu smród papierosów odrzucał na samym wejściu. Idąc korytarzykiem, natknęłam się na klatki z egzotycznymi gadami – iguana, waran i zaskroniec, a obok nich szczur i świnka morska. Z reguły się nie boję, ale widok tych stworzeń przyprawił mnie o gęsią skórkę i dreszcze na całym ciele. Wzdrygnęłam się tylko i podążyłam dalej za Weroniką, chcąc schować do lodówki świeżo zakupione produkty, jednak to, co zastałam po otworzeniu jej drzwi, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Mnóstwo przeterminowanego i zepsutego jedzenia, które syfiło na kilometr i ani jednej rzeczy, która nadawałaby się do skonsumowania. Postanowiłam zostawić siatki z zakupami na kuchennym blacie, bo o dziwo tylko tam było wolne miejsce, a następnie ruszyłam do salonu, w którym obecnie znajdowała się leżąca na starej kanapie Wera. Po drodze natknęłam się na siedzącego, przy otwartych drzwiach łazienki, Marka na klozecie, który miał na uszach założone słuchawki i wydzierał się wniebogłosy, myśląc, że może jest nieoszlifowanym diamencikiem „Mam talent” albo innego muzycznego show. Udałam, że nic nie widziałam i szybciutko podeszłam do rudej, aby się pożegnać. W międzyczasie omiotłam jeszcze wzrokiem wnętrze salonu i mogę stwierdzić tylko jedno: obrazek zupełnie niczym z domu kobiet biorących udział w metamorfozie „Perfekcyjnej Pani Domu.”
- Pójdę już, widzimy się za dwa tygodnie. – rzuciłam w pośpiechu do dziewczyny i skierowałam się w stronę wyjścia.
- Odprowadzę Cię.
- Nie trzeba, pamiętam drogę – uśmiechnęłam się w grymasie. – Ty musisz teraz wypoczywać.
- Okej, to do zobaczenia, Basiku! Nic się nie martw! Pa! – usłyszałam i opuściłam mury tego obskurnego lokum.
Nic się nie martw”…  Ciekawe jak mam się nie martwić… Widok warunków, w jakich wegetuje ta dwójka nie napawał mnie optymizmem, wręcz przeciwnie - dał mocno do myślenia, czy dobrze zrobiłam, podpisując umowę tą dziewczyną. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę w ogóle jej nie znam. Jest moim totalnym przeciwieństwem.
Czy to aby na pewno odpowiednia osoba?


*** 
w sumie, to nie wiem, co mam napisać, więc może po prostu to przemilczę... :p