.

.

poniedziałek, 23 marca 2015

Jeden.




            Ja, Baśka Urbańska, miałam wszystko. Idealną figurę, piękny uśmiech, tytuł magistra inżyniera, wypasione służbowe auto i dobrze płatną pracę w firmie deweloperskiej, w której to nie tak dawno awansowałam na stanowisko dyrektora i od razu zaczęłam wprowadzać radykalne acz skuteczne zmiany. Miałam też trzydzieści osiem lat i mimo tego wieku nie potrafiłam do tej pory związać się z żadnym mężczyzną na dłużej, nie mówiąc już o tym, że na stałe. Nie da się ukryć tego, że jestem pracoholiczką i prawdopodobnie to była główna przeszkoda w zawieraniu znajomości z facetami.  Nie lubiłam owijać w bawełnę i dlatego każdą randkę zaczynałam od tego samego, wypraktykowanego już, zdania: „Mam 38 lat.  Inne kobiety zachodziły w ciążę, a ja do tej pory miałam w głowie tylko pracę i awanse. Jednak gdzieś tam w głębi duszy marzę o prawdziwej i wielkiej miłości, tylko nie jestem pewna, czy to ten odpowiedni czas. Na ten moment jedno wiem na pewno - chcę mieć dziecko, już teraz. Czy wymagam zbyt wiele jak na pierwsze spotkanie?”
Każdy jeden, który usłyszał taki tekst na „dzień dobry”, krztusił się winem bądź też dławił kęsem mięsa, jakie właśnie znajdowało się w jego jamie ustnej, i z przepraszającym wzrokiem zmierzał ku toalecie. Teoretycznie. Bo w rzeczywistości uciekał z restauracji czy klubu, nie chcąc mieć nic wspólnego z taką kobietą jak ja.
Tak, to były zbyt wielkie wymagania jak na pierwszą randkę. Wiem, to idiotyczne.
Zrozumiałam, że oczekiwałam od nich zbyt wiele, bo który zdrowy na ciele i umyśle facet zgodziłby się na takie warunki? Postanowiłam więc wziąć sprawy w swój ręce i nie czekać na tego jednego jedynego samca alfa, który okazałby się nie tylko idealnym kandydatem na ojca, ale też i mężczyzną mojego życia, bo to - w moim mniemaniu - mogłoby zająć to wieki. Wracając pewnego dnia z pracy udałam się do rzeszowskiego banku spermy. Po długiej i dogłębnej analizie wszystkich osobników znajdujących się bazie danych, zdecydowałam się na tego, który miał ponoć być najlepszy, a następnie umówiłam się ze swoim lekarzem na wykonanie zabiegu.

            Po upływie kilku tygodni, wracałam z uśmiechem na twarzy z apteki, dzierżąc w dłoni siateczkę pełną testów ciążowych. Miałam głęboką nadzieję, że ta próba okaże się być trafioną, a ja będę mogła niebawem cieszyć się  macierzyństwem. Niestety, znowu się nie udało.
Zrezygnowana i zawiedziona takim obrotem sprawy, odwiedziłam swojego ginekologa, chcąc ustalić przyczynę niepowodzenia.
- Pani Barbaro, biorąc pod uwagę niekształtną macicę i Pani zaawansowany już wiek, zajście w ciążę będzie praktycznie niemożliwe.
- Z czego to może wynikać? – zapytałam spokojnie.
- Podejrzewam, że z uwarunkowań genetycznych. Możliwe też, że to wina lekarstw, jakie zażywała Pani matka będąc w ciąży z Panią. W tamtejszych czasach wiele medykamentów miało skutki uboczne...
- Dobrze, w takim razie proszę mi powiedzieć, jaką mam szansę?
- Jedną na milion. 
*
- Baśka, nie zamartwiaj się. Ile razy dopiero próbowałaś? Trzy? – zaczęła pocieszającym tonem moja starsza siostra.
- Osiem.
- A myślałaś może o adopcji?
- W zeszłym tygodniu złożyłam wniosek.
- Tylko nie bierz czarnoskórego! – wtrąciła donośnym głosem nasza matka, która właśnie bawiła się w najlepsze ze swoją dwuletnią wnuczką Milenką.
- Nie martw się, procedura adopcyjna w naszym kraju może potrwać nawet kilka lat. – ostudziłam zapędy swej rodzicielki.
- Basiuniu, ja mam już dość tych wszystkich wielkich gwiazd szczycących się swoimi czarnymi dziećmi w każdej gazecie i stacji telewizyjnej. Naprawdę to mi wystarczy!
- Mamo! – natychmiast przerwałam jej wypowiedź i zmierzyłam ją surowym wzrokiem.
- Cóż, nie wszyscy są tak tolerancyjni jak my, wobec Twojego alternatywnego stylu życia, jaki prowadzisz.
- Bycie singielką nie jest stylem życia!
- W Twoim wieku niestety jest, Barbaro. – zripostowała krótko i biorąc małą Mili za rękę, wyszła na taras.
- Nigdy się nie zmieni… - podsumowałam poglądy matki i upiłam łyk białej, słodkiej kawy z filiżanki.
- Baśka, ja nie chcę się wtrącać, ale…
- Ale właśnie to robisz.
- Nie złość się, tylko mnie wysłuchaj. Nie jestem Twoim wrogiem, chcę Ci pomóc. – położyła rękę na mej dłoni i spojrzała ciepło. – Jeśli już nic nie skutkuje, to może… Nie myślałaś może o matce zastępczej?
- Nie, to jakieś dziwne, takie nieludzkie.
- Ale w dzisiejszych czasach coraz bardziej modne i popularne.
- Już postanowiłam, będę się starała sama.
- Zakładanie rodziny nie jest takie łatwe jak otwieranie sklepu. To życie. Życie, w którym będziesz odpowiedzialna nie tylko za siebie, ale też i za swoje dziecko.
- Boże, to wszystko jest takie pokręcone…
- Jak długo będziesz się jeszcze starać?
- Nie wiem, to trwa już kilka lat, bez żadnego skutku… Ostatnimi czasy mam takie dziwne wrażenie, że każde spotkane na ulicy, w windzie czy sklepie dziecko, gapi się na mnie jak na święty obrazek. A ja? Ja chciałabym je momentalnie przytulić, dotknąć albo pocałować w główkę. Czy coś jest ze mną nie tak?
- Wychodzi z Ciebie mamuśka, Basiu. Jeszcze będą z Ciebie ludzie. – uśmiechnęła się radośnie i w geście aprobaty poklepała mnie po ramieniu.
*
             Od tej chwili myśl o macierzyństwie powracała do mnie o wiele częściej niż dotychczas. Szczególnie do serca wzięłam sobie słowa Kasi, która podsunęła mi pewne rozwiązanie, na jakie sama wcześniej nie wpadłam. A może wpadłam, tylko nie chciałam dopuścić się jego realizacji? W każdym bądź razie, postanowiłam chwycić się, bądź co bądź, ostatniej deski ratunku i udałam się do Centrum Rodzin Zastępczych. Tam odbyłam długą rozmowę z kierowniczką, która poinstruowała mnie o całej procedurze i zasadach zawierania transakcji wiązanej pomiędzy matką zastępczą a osobą zainteresowaną.
- Zastępcze rodzicielstwo to nic złego. Każdy sposób na założenie rodziny jest dobry. – przekonywała mnie szefowa z Centrum.
I właśnie z takim nastawieniem, ze stuprocentową pewnością, że podjęta przeze mnie decyzja jest dobra, opuściłam mury budynku i wsiadłam do swojego samochodu, by chwilę później móc wyruszyć w drogę powrotną do domu.

*** 
Hej!
 Przypomniało mi się, że kiedyś coś tam napisałam... Nie będzie to długie... I teraz stwierdziłam, że muszę to w końcu opublikować, żeby nie zalegało mi w komputerze... ;)