Dreptałam
nerwowo w tą i z powrotem przed wejściem do swojego domu, jakie mieściło się w
jednym z osiedlowych szeregowców. Dziś miałam się spotkać z Weroniką –
dziewczyną, która drogą wyboru miała pełnić rolę zastępczej matki dla mojego
dziecka. Nagle na horyzoncie pojawił się stary, brudny, zaniedbany i ledwo
trzymający się kupy pojazd, który swoim wyglądem niestety nie przypominał auta.
Z miejsca pasażera wysiadła mała, drobna, rudowłosa kobietka, natomiast od
strony kierowcy wysoki, umięśniony i niechlujnie ubrany mężczyzna. Zaczęli się
kłócić ze sobą, nie zważając w ogóle na mą obecność.
- Przepraszam,
czy to Ty jesteś Weronika? – chrząknęłam po chwili, chcąc przerwać wymianę zdań
młodych ludzi.
- Tak, to ja. A
Ty to pewnie…
- Barbara
Urbańska, miło mi. – uprzedziłam ją swoją odpowiedzią i podałam prawą rękę na
przywitanie, jednak ta padła mi w ramiona jakbyśmy znały się od lat i były nie
wiadomo jakimi przyjaciółkami.
Jako dobra
gospodyni zaprosiłam swoich gości do mieszkania, gdzie ci poczuli się jakby
byli u siebie albo co najmniej u dobrej cioci: rozsiadali się wygodnie na
sofach, przeglądali kolekcję płyt CD i książek na regałach, zaglądali w każdy
zakamarek i częstowali się sami zawartością lodówki – w szczególności Marek! Nie
powiem, że byłam zadowolona takim obrotem spraw, nie kryłam też swojego
zdziwienia ich prostackim zachowaniem, jednak udawałam, że tego nie widziałam i
czym prędzej zaczęłam przeprowadzać z nimi szczegółowy wywiad. Wypytywałam Weronikę
i Marka o staż ich związku, nawyki, uzależnienia, dotychczasowe życie – zarówno
prywatne jak i zawodowe - a także o to, dlaczego zdecydowali się na rejestrację
w Centrum Rodzin Zastępczych. Odpowiedzi udzielił on:
- Niedawno
straciłem pracę i nie mamy pieniędzy.
- Stąd Wasza
decyzja o...
- Właśnie. Z
początku mi się to nie podobało, że Wera miałaby nosić w brzuchu czyjeś
dziecko, ale jak później pomyślałem, że może być z tego niezła kasa…
- Rozumiem…
Podczas gdy
Marek buszował po moim mieszkaniu, na co sama nie wiem dlaczego mu pozwoliłam,
ja rozmawiałam na spokojnie z rudowłosą w mojej małej i ciasnej, ale za to
jakże przytulnej kuchni. Opowiedziałam
jej o swojej sytuacji, o warunkach umowy i o tym jak bardzo potrzebuję jej
pomocy, by spełnić swoje największe pragnienie.
- Weroniko,
chciałabym Cię prosić o wielką przysługę. Masz zdolność, której ja niestety nie
posiadam.
- Fajnie jest
czuć się potrzebną... Dobra, zgadzam się. Będę nosiła Twoje dziecko. – odparła
bez chwili zastanowienia, wprawiając mnie w niemałe zdziwienie pomieszane ze
wzruszeniem. Nie wierzyłam, że Nika się zgodzi, a już na pewno nie myślałam, że
podejmie decyzję w tak krótkim czasie!
- Dziękuję. –
odparłam drżącym głosem, usiłując powstrzymać zalewające moje policzki łzy.
*
Udałyśmy się
do mojego ginekologa, aby umówił nas na zabieg umieszczenia moich trzech
zapłodnionych jajek w macicy Weroniki. Po przeprowadzeniu szeregu szczegółowych
badań i dopięciu wszelkich formalności, z ogromną niecierpliwością oczekiwałam
tej chwili.
I stało się.
Co prawda
lekarz dawał tylko siedemdziesiąt procent na prawdopodobieństwo ciąży, ale ja
wierzyłam, że tym razem się uda. Liczyłam po prostu na ten cud. Tymczasem
rudowłosa musi wypoczywać i przyjmować hormony, a za jakieś dwa tygodnie ma w
nakazie wykonać test ciążowy.
Zrobiłam dla
niej zakupy, bo przecież teraz musi się zdrowo odżywiać, po czym odwiozłam ją
do mieszkania. Nie była to żadna willa ani też szeregowiec, wręcz przeciwnie,
małe mieszkanko na rzeszowskich obrzeżach, których w ogóle nie znałam. Była to
chyba jedna z biedniejszych dzielnic stolicy Podkarpacia, dlatego też nie ma
się co dziwić, że oboje z Markiem zdecydowali się na taki sposób „zarobienia”
kasy.
Wchodząc do
ich mieszkania, o mało co nie zabiłam się o walające się po podłodze puszki po
piwie i niezliczone ilości worki ze śmieciami. Wystrój wnętrza nie napawał
optymizmem, a unoszący się w powietrzu smród papierosów odrzucał na samym
wejściu. Idąc korytarzykiem, natknęłam się na klatki z egzotycznymi gadami –
iguana, waran i zaskroniec, a obok nich szczur i świnka morska. Z reguły się
nie boję, ale widok tych stworzeń przyprawił mnie o gęsią skórkę i dreszcze na
całym ciele. Wzdrygnęłam się tylko i podążyłam dalej za Weroniką, chcąc schować
do lodówki świeżo zakupione produkty, jednak to, co zastałam po otworzeniu jej
drzwi, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Mnóstwo przeterminowanego i
zepsutego jedzenia, które syfiło na kilometr i ani jednej rzeczy, która
nadawałaby się do skonsumowania. Postanowiłam zostawić siatki z zakupami na
kuchennym blacie, bo o dziwo tylko tam było wolne miejsce, a następnie ruszyłam
do salonu, w którym obecnie znajdowała się leżąca na starej kanapie Wera. Po
drodze natknęłam się na siedzącego, przy otwartych drzwiach łazienki, Marka na
klozecie, który miał na uszach założone słuchawki i wydzierał się wniebogłosy,
myśląc, że może jest nieoszlifowanym diamencikiem „Mam talent” albo innego muzycznego
show. Udałam, że nic nie widziałam i szybciutko podeszłam do rudej, aby się
pożegnać. W międzyczasie omiotłam jeszcze wzrokiem wnętrze salonu i mogę
stwierdzić tylko jedno: obrazek zupełnie niczym z domu kobiet biorących udział
w metamorfozie „Perfekcyjnej Pani Domu.”
- Pójdę już,
widzimy się za dwa tygodnie. – rzuciłam w pośpiechu do dziewczyny i skierowałam
się w stronę wyjścia.
- Odprowadzę
Cię.
- Nie trzeba, pamiętam
drogę – uśmiechnęłam się w grymasie. – Ty musisz teraz wypoczywać.
- Okej, to do
zobaczenia, Basiku! Nic się nie martw! Pa! – usłyszałam i opuściłam mury tego
obskurnego lokum.
„Nic się nie martw”… Ciekawe jak mam się nie martwić… Widok
warunków, w jakich wegetuje ta dwójka nie napawał mnie optymizmem, wręcz
przeciwnie - dał mocno do myślenia, czy dobrze zrobiłam, podpisując umowę tą
dziewczyną. Zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę w ogóle jej nie znam. Jest
moim totalnym przeciwieństwem.
Czy to aby na
pewno odpowiednia osoba?
***
w sumie, to nie wiem, co mam napisać, więc może po prostu to przemilczę... :p